Przyzwolenie na przemoc jest społeczną umową.
My społeczeństwo zgadzamy się, że przemoc jest dopuszczalna podobnie jak zasłużony klaps wychowujący niesforne dziecko. My społeczeństwo, pozwalamy, pomimo że…
- mamy sygnały,
- są konkretne informacje,
- mamy intuicję,
- czujemy przez skórę,
- byliśmy świadkami.
Wspaniałomyślne tolerowanie przemocy jest hołdem, wyrazem podziwu dla ideału, autorytetu, kogoś kogo lubimy i słuchamy. Nie sposób uwierzyć, że ten człowiek może stosować przemoc, ale nawet jeśli, to dzięki temu osiagnął wiele. Zasłużył na powszechny szacunek i podziw.
Od pokoleń jesteśmy formatowani w tzw. tradycji wojennej gdzie sukces, władza, wygrana wynikają z rywalizacji, waleczności, przebiegłości, męskiej energii, nie płci (spora część przyzwalającego społeczeństwa, to my… kobiety).
Wyrazistym przykładem powszechnego przyzwolenia na okrucieństwo i przemoc jest historia brytyjskiego dziennikarza muzycznego, disc jockeya, prezentera radiowego i telewizyjnego, wieloletniego prowadzącego telewizyjną listę przebojów Top of the Pops, sir Jimmyego Savilla, z którego uczyniono skarb narodowy, a brytyjska rodzina królewska oszalała na jego punkcie. Wkroczył barwnie na piedestał stał się ekscentrycznym półbogiem narodu i przez kilkadziesiąt lat wykorzystywał ten fakt by … polować na ofiary i je krzywdzić.
W 2012 r. pojawiły się pierwsze reportaże, w których ofiary opowiadały swoje historie o molestowaniu przez Savile’a w szpitalach, szkołach i poprawczakach. Policja wszczęła postępowanie, w którym ustalono, że w latach 1955-2009 Jimmy Savile popełnił 214 przestępstw seksualnych. Udowodniono gwałty na niepełnoletnich dziewczynkach i pacjentkach w śpiączce.
Kilka cytatów dokumentu o Saviilu: (do obejrzenia na Netflix)
- „Policja nieświadomie zniechęcała ofiary”;
- „Policja niewłaściwe oceniała materiały dowodowe”;
- „Zrobił tyle dobrego że nikt nie śmiał w tym przeszkadzać małymi męskimi grzeszkami”;
- „W końcu same (Groupies – nawet 11 letnie dziewczynki) właziły do łóżka„;
- „Dlaczego się nie odzywały (ofiary) gdy żył?”;
- „Po śmierci nie ma o czym mówić, niech spoczywa w pokoju„.
W kolejce do mistrzostwa w tej dyscyplinie stoją takie gwiazdy jak Michael Jackson, Jeffrey Weinstein, R Kelly. Po ostatniej odsłonie sprawy znanego redaktora Tomasza, dotyczącej mobbingu, pojawiły się niemalże identyczne wypowiedzi. Spróbujmy porównać jedynie aspekt tła społecznego. Można zauważyć utrwalony przez m.in patriarchalny konstrukt myślowy.
Wśród opinii i zapytań w internecie znajdziesz m.in: dlaczego nie poszła i mu nie powiedziała, mogła poskarżyć się komuś innemu, teraz to podejrzane, nie znoszę donosicielstwa, Facet musi być twardy w pracy, inaczej wejdą mu na głowę.
Być może piszą tak osoby, które albo nie doznały nigdy przemocy (w co wątpię), albo doznały przemocy ale z różnych przyczyn dają zielone światło społecznemu przyzwoleniu. Są przekonane, że bez bólu i cierpienia nie ma sukcesów, awansów, lepszej jakości pracy, wyników. Kultura przyzwolenia na przemoc w komunikacji i szerzej jest naszą zawodową codziennością. Ale ekstra jej zripostował! Ale mu pocisnął! Zaorał go koncertowo! Im bardziej kogoś zaoramy w rozmowie tym bardziej imponujemy otoczeniu.
O szefie, tzw twardej ręce i szorstkim podejściu mówi się: Jest mistrzem w tym co robi, wiec pozwalam mu być chamem i oprawcą, może być zły i krzyczeć, może mnie wyśmiewać, drwić przy wszystkich. Dzięki temu będę lepiej pracować. Musi boleć. To uczyni mnie lepszym pracownikiem…
Choć w sprawie pana Tomasza wybrzmiał społeczny głos obrony: dajcie biedakowi spokój, przeszedł trzy udary, jest inteligentnym, schorowanym człowiekiem, to szczęście w nieszczęściu pan Tomasz żyje (daj mu Bogini zdrowie), przynajmniej można o tym mówić, on też może się bronić. Dzięki temu od ofiar nie oczekuje się milczenia w imię: dajmy mu spocząć w pokoju. Tak się niefortunnie bowiem stało w sprawie innego kultowego polskiego dziennikarza pana Kamila. Po zgłoszeniach pracowników na temat dziennikarza – szefa, stacja TVN powołała wewnętrzną komisję. Potwierdziła ona, że w redakcji „Faktów” doszło do przypadków molestowania i mobbingu.
Jak było do przewidzenia, po jego nagłej śmierci uruchomili się czciciele dobrego imienia dziennikarza.
Nie bronili żyjących ofiar ale nieskazitelnego wizerunku faceta, który oględnie mówiąc miał problem z komunikacją i relacjami z ludźmi. Społeczeństwo mu wybaczyło, co więcej, w empatii i szacunku do zmarłego wymazało sprawę ze świadomości publicznej. Czy ktoś spytał jak się z tym czują jego ofiary? Czy chciały mściwie niszczyć dobre imię kogokolwiek i naruszyć spokój rodziny i bliskich, walcząc o resztki godności i poczucia wartości ? On to przecież zrobil w pełni samodzielnie i świadomie. Osobiście zniszczył swoje dobre imię za życia. Wobec tego ból ofiar ma być pochowany razem z nim? Jak to zrobić? Niech żałobny woal zaknebluje ich usta na zawsze?
De mortuis aut bene, aut nihil
Skąd się wziął zwyczaj, którego moc społeczną wykorzystują w komunikacji obrońcy śp. drapieżników?
Kodeks cywilny daje możliwość ochrony czci, dobrego imienia, pamięci zmarłego. U podstaw zakazu wypominania zmarłym przywar, doznanych od nich krzywd, nagannych postępków leży również świadomość, że zmarły bronić się już nie może a także przez wzgląd na żyjących. Pamięć zmarłych należy do dóbr osobistych chronionych w art. 23 i 24 kodeksu cywilnego. Bliscy zmarłego, którzy uważają, że jest przez kogoś szargana, mogą otrzymać wsparcie ze strony wymiaru sprawiedliwości, jednak nie przez wzgląd na zmarłego, ale ich własne odczucia, ich prawo. Starożytna sentencja, by o zmarłych mówić tylko dobrze lub wcale, powstała z troski o bliskich zmarłego, dla ich dobra.
Jak zatem pogodzić troskę o bliskich zmarłego, z troską o jego ofiary. Co z naszym podstawowym obowiązkiem, by zawsze stawać w obronie słabszych i ofiar? Czy ta powinność jest mniej ważna wobec art 23 i 24 KC. Ofiary przemocy latami odbudowują poczucie własnej wartości na kozetkach psychiatrów lub co gorsza w domowym zaciszu. Ich bliscy na to bezsilnie patrzą, nie mogą im pomóc. Ich sprawa otrzymała status: niedokończona na zawsze. Wygląda na to, że uznając spokój oprawcy umniejszamy uczuciom jego ofiar. Czy to jest w porządku? Co się musi wydarzyć, by po śmierci kata można było mówić o tym jakie zło wyrządził, ile osób zniszczył.