Dziwna sytuacja. Weekend, czas imprez, odreagowania, balangi i kaca. Zazwyczaj człowiek, gdy jest chory bierze leki, na zaproszenie do wspólnego biesiadowania odpowiada nieskrepowanie – biorę antybiotyki. Wszyscy rozumiejąc ze współczuciem i zrozumieniem kiwają głowami i zdrowia życzą.
Inaczej się ma sytuacja gdy odpowiadasz:
Nie mogę pić, biorę antydepresanty
….i cisza, krępująca, nieskończenie długa chwila, podczas której chory się wstydzi, że jest chory, a balangowicz zastanawia się czy wykreślić Twój numer telefonu i zablokować Cię na fejsie. Już i tak jest lepiej, coraz więcej wiemy o depresji, chorobach umysłu i duszy. Jedak w czasach kiedy panuje trend na bycie silnym, niezależnym, twardym, przebojowym, samodzielnym człowiek który boryka się ze słabościami, niekoniecznie fizycznymi, chowa swoja walkę o siebie głęboko do szafy. Woli powiedzieć, że ma grzybice, aniżeli przyznać się do dolegliwości umysłowych.
Wydawałoby się przecież, że skoro możemy chorować na zapalenie płuc, mieć złamanie nogi, czuć rwę kulszową, to i nasz umysł i mózg jako jeden z organów naszego ciała podlega tym samych zasadom, też może chorować.
Na forach można spotkać wiele wątków poświęconych tematowi depresji jako czegoś wstydliwego:
…dlaczego w Polsce ciągle uważa się, że ktoś może mieć depresję tylko w skrajnych przypadkach: śmierci bliskiej osoby, poronienia nie wiem czegoś takiego…. ja jestem przykładem depresji, która niestety wzięła się z dnia codziennego, nie jestem zadowolona z pracy, generalnie bardzo dużo zmieniłabym w swoim życiu, jednak tchórzę i to mnie dobija. Wiem ile lat już zmarnowałam. Ale znacie kogoś kto publicznie o tym mówi, że ma depresje? Że jest chory? Ja w swoim otoczeniu nie mam nikogo takiego….dlatego sama nie umiem się do tego przyznać tak na głos… boje się odrzucenia. Boje się wytykania.
i kolejny wpis:
Przed chwilą założyłam podobny topik. Mam dylemat czy powinnam powiedzieć swojemu nowemu facetowi, że mam depresję i nerwicę, że biorę psychotropy. Z mojego otoczenie nie wie o tym nikt, nawet moja mama. Jest mi cholernie wstyd, wstydzę się tej choroby i tego, że biorę te leki.
To tylko wycinek internetowych dyskusji. W przestrzeni wirtualnej jesteśmy anonimowi, więc o tym piszemy. Dlaczego więc pomimo skali i powszedniości depresji nadal boimy się odrzucenia bardziej niż gdybyśmy ogłosili, że chorujemy na grypę. Po części dlatego, że mamy przeświadczenie, iż przy żadnej innej chorobie nie tracimy kontroli nad umysłem, naszym centrum zarządzania, od którego zależy nasze życie, to jak jesteśmy odbierani przez otoczenie. To tak jakby statek płynął bez nawigacji. Do tego dochodzą stereotypy o tym, że ludzie zwani potocznie wariatami są groźni dla otoczenia.
Faktem jest, że człowiek zdrowy na umyśle nie jest w stanie choćby wyobrazić sobie co czuje osoba z depresją. Wydaje im się, że wystarczy chcieć, mówią do chorego przestań się pieścić, nie leń się, weź się w garść, nie mazgaj się. A to dla chorego nóż w plecy, bo nie jest w stanie samodzielnie zrobić tego co dla zdrowej osoby jest zwyczajnym postępowaniem.
Myślimy, że to samopoczucie chorego jest bezpośrednio zależne od jego woli.