Kobiety mieszkające nad Rabą wierzyły, że zażywając proszek ze ślubnego korala – zmieszany z wódka, zabezpieczają się przed zajściem w ciążę. Niechcianej ciąży pozbywały się pijąc odwar z mięty i macierzanki
(A. Stachoń, Człowiek w obliczu choroby)
Poniższy materiał jest cytatem opracowania, dr hab nauk humanistycznych, historyk
Barbary Klich - Kluczewskiej
Podczas badań archiwalnych szczególną uwagę naukowczyni przyciągnęła gruba wiązka zawierająca dokumentację procesu wytoczonego pewnej dziewiętnastolatce, która dopuściła się przerwania ciąży w 1948 roku.
Materiał ten posiada ogromną wartość w kontekście badań nad polityką wobec rozrodczości i kobiet w powojennej Polsce, jednak dodatkowo ma wyjątkową siłę „skracania dystansu” wobec przeszłości, dużo większą niż opracowania etnograficzne, notatki z terenu, wspomnienia działaczy, pamiętniki konkursowe, a nawet źródła wywołane.
Ciąża jest szczególnym stanem kobiecego ciała. W tradycji ludowej dusza kobiety zmarłej podczas ciąży lub połogu zasilała grono demonów, podobnie jak dusza martwego płodu, dziecka zmarłego podczas porodu i dziecka nie ochrzczonego.
Wg Ludwika Stomma, który przeanalizował pod tym kątem dziewiętnastowieczne podania chłopskie, „demonogenność” martwych płodów było równa wisielcom, a ustępowała tylko „niechszczeńcom”, „porońcom” i utopionym. Martwe płody, podobnie zresztą jak kobiety w ciąży i połogu, miały w świecie ludowych wyobrażeń charakter mediacyjny. „Usytuowali się poza jakimkolwiek stanem i – z innego punktu widzenia – w paru stanach jednocześnie, więc w permanentnej mediacji”. „Wyszli w sensie biologicznym i nie wyszli w sensie rytualno magicznym ze stanu poprzedniego, a nie weszli w sensie rytualno magicznym i weszli w sensie biologicznym do stanu następnego”.
WŁADZA NAD PŁODNOŚCIĄ
W aktach krakowskiego sądu okręgowego z lat 1945–1950, który wydał wyrok w sprawie Marii, znajduje się dziewięć spraw procesowych z artykułów 231–234 kk, czyli z oskarżenia o „spędzenie płodu”.
Udało mi się także odnaleźć podobne procesy rozstrzygane przez sąd okręgowy w Kielcach (pięć spraw z lat 1946–1948) oraz jedną, która toczyła się przed kieleckim sądem powiatowym (1953).
Według obowiązującego wówczas w Polsce kodeksu karnego z 1932 roku za „spędzenie płodu” kobiecie groziła kara aresztu do 3 lat, udzielającemu pomocy w spędzeniu lub przeprowadzającemu zabieg – do 5 lat, zaś w wypadku, gdy kobieta zmarła – do 10 lat.
Polityka prawna kontynuację polityki przedwojennej, jednocześnie zaś do 1956 roku stała w zgodzie z pronatalistyczną polityką powojennego państwa.
Wyobrażenie o liczebnej sile wspólnoty narodowej i konieczności nieustannego odrabiania strat osobowych będących efektem drugiej wojny światowej stało się aksjomatem dyskursu publicznego w powojennej Polsce.
Mimo wciąż rosnącej liczby ludności wskazywano na liczne zagrożenia wzrostu, wśród których według ekspertów na szczególną uwagę zasługiwały śmiertelność matek i noworodków oraz rozpowszechnienie aborcji.
Obawy przed depopulacją były przyczyną zróżnicowania polityki doby stalinowskiej wobec kobiet, której wymiar propagandowy karze dostrzegać przede wszystkim dominujący w przestrzeni publicznej wizerunek kobiety aktywnej zawodowo oraz działaczki społecznej.
Analiza dyskursu społecznego epoki, tak jeżeli chodzi o propagandę macierzyństwa wielodzietnego, jak akcję rozwoju opieki położniczej na wsi, wreszcie walkę z nielegalnym rynkiem aborcyjnym, wskazuje, że władze, zabiegając o rozwój demograficzny kraju, być może całkiem świadomie skoncentrowały swą uwagę na mieszkankach wsi, w tradycyjnie wielodzietnych rodzinach chłopskich widząc szansę na zagwarantowanie ciągłego i szybkiego wzrostu.
„Art. 231: Kobieta, która płód swój spędza lub pozwala na spędzenie go przez inną osobę, podlega karze aresztu do 3 lat. […] Kobieta ciężarna dopuszcza się tego prze stępstwa w sposób dwojaki a) albo przez samoistne działanie, lub przez współdziałanie ze spędzającym płód, b) przez bierne zachowanie się (świadome) podczas spędzania płodu. Spędzanie płodu oznacza wszelką czynność, której celem jest niedopuszczenie do tego, by przyszło na świat dziecko, wszelkie czynności zapobiegające normalnemu rozwojowi płodu i przemianie w dziecko. […]”.
„Art. 232: Kto za zgodą kobiety ciężarnej płód jej spędza lub jej przy tem udziela pomocy, podlega karze więzienia do lat 5. […] Pomocą jest dostarczenie środków do prze prowadzenia zabiegu, udzielenie mieszkania lub łóżka w tym celu, natomiast współdziałanie z matką przedsiębiorcą, potrzebne rękoczyny lub działanie za jej zezwoleniem nie jest pomocą a spędzeniem płodu w typie sprawstwa. Jeżeli sprawca działa z chęci zysku […] stosować należy grzywnę jako karę dodatkową. […] Nadzwyczajne złagodzenie kary jest praktycznie niewykonalne. […]”.
Pomimo oficjalnych zapewnień o możliwości pogodzenia roli matki i robotnicy wielkoprzemysłowej musiano zdawać sobie sprawę, że w ówczesnych realiach społecznych posiadanie przez nią wielodzietnej rodziny było raczej niemożliwe. Dlatego jedynym sposobem pogodzenia idei uzawodowienia kobiet i uzyskania możliwie najwyższej liczby urodzeń było ograniczenie działań do kobiet wiejskich.
MATERIAŁ ŚLEDCZY
Analizowany materiał śledczy z 1949 roku jest na swój sposób wyjątkowy, m.in. dlatego że w sprawie tej jak w zwierciadle odbija się transformacja polskiej polityki społecznej u progu epoki stalinowskiej.
W świetle krakowskich akt sądowych z lat 1945–1948 większość procesów z art. 231–234 kończyło się umorzeniem nawet w przypadku przyznania się oskarżonych do winy. Wysokie kary w sprawie z wiosny–lata 1949 roku mogą być interpretowane jako widomy znak zwrotu w stosunku do ściganych i zaostrzenia polityki wobec aborcji w imię hasła głoszącego, że: „Należy wyrobić u matek poczucie obowiązku i wykazać, że ona dla narodu ofiarę ponosić musi, choćby nawet miała to życiem przypłacić. Winna ona zrozumieć tę wyższą konieczność tak, jak pojmować ją musi żołnierz na froncie”.
MIĘDZY SŁOWAMI
Maria, stawiając się na posterunku, prawdopodobnie nie przypuszczała, że poszukiwano jej w sprawie aborcji. Spodziewała się (jak możemy wnosić z notatek Cholewy), że chodzi o kradzież, o którą oskarżyli ją krakowscy pracodawcy. Zeznania są oczywiście składane pod przymusem, a podejrzana jest zażenowania, o czym wspomina w swych zapiskach plutonowy.
Maria nie miała jednak czasu na przygotowanie, więc jej przetworzona przez milicyjny system protokolarny opowieść nosi pewne cechy spontaniczności. Maria w odróżnieniu od innych oskarżanych kobiet nie przemyślała swojej sytuacji, nie zastanowiła się nad linią obrony i nie dokonała wcześniejszej selekcji wydarzeń pod kątem ewentualnej obrony. Dziewczyna nie wspomina ani słowem w zeznaniu głównym o ojcu dziecka. Dopiero po jego zakończeniu, dopytana przez plutonowego, podaje imię i nazwisko oraz kwotę, jaką otrzymała od niego na przeprowadzenie zabiegu.
Maria nie mówiła także o „spędzaniu płodu”. Była to formuła sądowa dopisana przez protokolanta lub sugerowana przez przesłuchującego. W sprawie z 1947 roku dziewiętnastoletnia robotnica z Bronowic miała mówić o „dokonywaniu zabiegu przerwania ciąży”. Jednak w oryginalnym (nieprzepisanym maszynowo) zeznaniu jej koleżanki, oskarżonej o współudział, pada wprost zdanie: „po przybyciu do lekarza powiedziałam lekarzowi, że przyprowadziłam ją do skrobanki”.
Kobiety porozumiewają się najczęściej bez słów i ów brak odpowiedniego języka do opisu zdarzeń jest bardzo widoczny w zeznaniach. Dopiero sytuacja przesłuchania zmusza je do nazwania rzeczy po imieniu.
Z drugiej strony, chociaż nie ujawniana, wiedza o osobach, które przeprowadzają zabiegi, wydaje się niemal powszechna. W zeznaniach kobiety mówią zwykle o tym, że „kogoś” spotkały, „gdzieś” pojechały, jednak jak się później okazuje, znają nazwiska i konkretne adresy, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Marii. Przez koleżankę, matkę czy przygodną znajomą można było bez trudu znaleźć „gabinet”. W Bochni wystarczyło udać się na rynek i „w potocznej rozmowie nadmienić znanej z widzenia osobie”, która trudniła się sprzedażą starej garderoby, że zaszło się w ciążę. „Ta zaraz się zgodziła – mówi jedna z oskarżonych – i jeszcze sama doradzała, że są takie ciężkie czasy to nie wypada inaczej zrobić”.
W mniejszych miejscowościach i wsiach osobą, która mogła „pomóc” w trudnej sytuacji, była zwykle nieposiadająca specjalistycznego wykształcenia kobieta asystująca przy porodach, czyli „babka”. Jak wskazuje zeznanie mieszkanki małej podkieleckiej wsi, nie było najmniejszej wątpliwości do kogo pójść „w trudnej sytuacji”:
„ – Skąd świadek dowiedział się, że K. jest tzw. babką?
– Mnie nikt nie mówił o tzw. babce, tylko sama wiedziałam, że te czynności robi od tej chwili, gdy przyszłam pracować w 1951 roku.
– Świadek zapoda komu K. zepsuła ciążę.
– Jak mnie jest wiadome, to zepsuła ciążę córce S., która była już w 6tym miesiącu, lecz w którym roku zapodać nie mogę, tylko dowiedziałam się od ludzi, nazwiska nie znam”.
Sieć nieformalnych kontaktów i informacji budowała rodzaj wzajemnych zależności i silną potrzebę lojalności kobiet, które poddały się aborcji, wobec tych, które zabiegi przeprowadzały. Miało to swój wymiar czysto praktyczny – na wypadek kolejnej ciąży.
BÓL I WSTYD
W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych decyzję o przerwaniu ciąży podjęło szacunkowo około 300 tys. kobiet, z czego 80 tys. w stanie ciężkim trafiało do szpitala, gdzie stwierdzano, że występujące objawy są efektem sztucznego poronienia. Działo się tak na skutek nieprawidłowo przeprowadzonego zabiegu lub zakażenia. Położne i pielęgniarki stosowały zwykle gumowy cewnik oraz wstrzykiwały do macicy roztwór mydła lub ewentualnie jodyny, a także poda wały chininę lub leki wywołujące skurcze macicy. Tzw. „babki” wykorzystywały głównie roztwór mydła z jodyną, ostre narzędzia, ugniatanie brzucha aż do wywołania krwotoku lub „otwieranie macicy przy pomocy «szklanego drutu» i wpuszczanie do niej powietrza”, jak to miało miejsce w przypadku jednej z oskarżonych w omawianej sprawie.
Mimo powikłań i fizycznego cierpienia, a nawet zagrożenia życia, kobiety zwykle odmawiały profesjonalnej pomocy lekarskiej. Maria nie chciała zgodzić się na wizytę w bocheńskim szpitalu, ponieważ to wiązałoby się z koniecznością przyznania się do zabiegu i ujawnienia nazwiska akuszerki. Dopiero trwające niemal tydzień cierpienia fizyczne, wysoka gorączka i utrata przytomności spowodowały, że dziewczyna wyznała matce, że była w ciąży i zdecydowała się ją usunąć: „W czasie ciężkiej choroby widząc że stan zdrowia się pogarsza przyznałam się do swej matki co uczyniłam wyjaśniając jej cały przebieg tegoż zajścia lecz prosiłam ją by nikomu o tym nie mówiła, że kobietę tą czeka duża kara za spędzenie tego”.
Na marginesie warto zauważyć, że Maria w ogóle nie jest świadoma grożącej jej za zabieg kary. Wie jedynie o groźbie więzienia, która wisi nad akuszerką. W innym przypadku kobieta zeznawała, że akuszerka kazała jej iść do doktora lub położyć się do łóżka, a może bóle same miną. „Mój stan stale się pogarszał, więc po kilku tygodniach wezwałam do siebie akuszerkę […], a ta poleciła mi zaraz udać się do lekarza, co ja też uczyniłam”.
W dwóch przypadkach agonalnych na skutek pęknięcia otrzewnej kobiety do końca, do śmierci, odmawiały ujawnienia faktu aborcji oraz nazwiska prze prowadzających zabieg. Jeżeli w szpitalu składały ostatecznie obciążające zeznania, przed rozprawą, uwolnione od lęku o własne życie, odwoływały zeznania, tłumacząc, że były w gorączce lub nie wiedziały, co podpisują.
Kobiety świadomie ryzykowały i nie kontaktowały się z lekarzem, zwykle przeczekując okres powikłań po zabiegu w domu, w ukryciu, w nadziei na wyleczenie, nawet jeżeli grozić to mogło śmiercią. Nie wychodziły, nie informowały mężów, dzieci czy innych krewnych o przyczynach choroby.
Zdarzało się jednak, że ukrywane, a jednocześnie budzące podejrzenia cierpienia wychodziły na jaw już w drodze do domu po zabiegu. Podczas zeznań procesowych świadkowie przyznawali, że widzieli oskarżoną, jak wracała, słaniając się, do domu. W innym przypadków kobieta zaczęła krwawić w pociągu, o czym poinformował sąd jeden ze świadków oskarżenia. Cierpienie fizyczne i krwawienie, szczególnie młodych i uchodzących za zdrowe kobiet, budziły natychmiastowe podejrzenia sąsiadów i dalszej rodziny.
PODSUMOWANIE
Ciąża jest szczególnym stanem kobiecego ciała. W tradycji ludowej dusza kobiety zmarłej podczas ciąży lub połogu zasilała grono demonów, podobnie jak dusza martwego płodu, dziecka zmarłego podczas porodu i dziecka nie ochrzczonego. Jeżeli wierzyć Ludwikowi Stommie, który przeanalizował pod tym kątem dziewiętnastowieczne podania chłopskie, „demonogenność” martwych płodów było równa wisielcom, a ustępowała tylko „niechszczeńcom”, „porońcom” i utopionym. Martwe płody, podobnie zresztą jak kobiety w ciąży i połogu, miały w świecie ludowych wyobrażeń charakter mediacyjny. „Usytu owali się poza jakimkolwiek stanem i – z innego punktu widzenia – w paru stanach jednocześnie, więc w permanentnej mediacji”. „Wyszli w sensie biolo gicznym i nie wyszli w sensie rytualno magicznym ze stanu poprzedniego, a nie weszli w sensie rytualno magicznym i weszli w sensie biologicznym do stanu następnego”32.
Kobieta w ciąży uchodziła za nieczystą, podlegającą wpływowi sacrum i w związku z tym nie mogła w pełni uczestniczyć w życiu społeczności wiej skiej. Przemiana ciężarnej, przede wszystkim fizyczna transformacja jej ciała, budziła niepokój wiejskiego otoczenia i była przyczyną symbolicznej izolacji, a w czasie połogu izolacji dosłownej, związanej z niejasnym statusem nowo narodzonego dziecka. Dopiero połóg zakończony „wywodem” oczyszczał kobietę z nieczystości związanych z ciążą, czyli okresem „przejściowym”. Ślady tego zjawiska odnajdują etnografowie współcześnie, potwierdzając jed nocześnie istnienie bogactwa rytuałów w życiu wsi połowy XX wieku.
„Nieczystość”, mediacja i potrzeba izolacji wprowadzają nas w obszary tabu. Zaś przypadek Marii może być przykładem spotkania świeckiej i rytualno magicznej tradycji tabu na pograniczu „świata babek” i „świata położnych” u progu rewolucji medyczno higienicznej na wsi. Położna i babka miały stać się symbolem procesu modernizacji wsi zainicjowanego w 1949 roku, którego ważnym celem było zmniejszenie śmiertelności okołoporodowej matek, nowo rodków i małych dzieci. Za cel planu 6letniego postawiono sobie bowiem „nadgonienie zaległości w tym względzie”, a na „front” walki ze znachorstwem, którego symbolem była „babka”, wysłano rzeszę wyszkolonych specjalistek. Miały nieść pomoc młodym i zdaniem ówczesnych ekspertów nieporadnym matkom wiejskim, organizując gminne izby porodowe i walcząc z praktyk porodów domowych. Położna miała „nieść kaganek oświaty” na opanowaną przez „zabobon” wieś, w związku z tym oczekiwania wobec niej były szczególne, a wyroki skazujące za przeprowadzenie aborcji wysokie. Kara była bowiem nie tylko karą za brak „czuwania nad prawidłowym i intensywnym przyrostem naturalnym”, ale także za zdradę ideałów modernizacji i przejście na stronę nieświadomych potrzeb współczesności „babek”.
Tabu potraktujemy tutaj jako uniwersalne narzędzie kontroli społecznej i zachowania „porządku”. Jak podkreśla Mary Douglas, jest ono obecne w każ dej kulturze, ale w swoisty dla tej kultury sposób, tak jak każda kultura ma swoja koncepcję „brudu” i „skalania”. Uniwersalny jest jej zdaniem również lęk przed przekroczeniem tabu, związany z przekonaniem o nieczystości pewnych zjawisk/ rzeczy/osób.
Radzenie sobie z „anomaliami” może zdaniem Douglas przebiegać wielotorowo i mieć różny charakter. Może to być: unikanie „anomalii” poprzez ustanowienie tabu, co potwierdza i umacnia definicje, z którymi są one nie zgodne; dyskwalifikacja „anomalii” poprzez powtórną kwalifikację, która ogranicza jej dwuznaczność; fizyczna kontrola; etykietowanie danego zjawiska jako „zagrożenia”, co skutkuje odsunięciem na dystans, stworzeniem kordonu sanitarnego wokół „anomalii”; wreszcie sakralizacja anomalii i umieszczenie w obrębie rytuałów.
W wypadku Marii nagłe przerwanie ciąży bez „należytego” rozwiązania, które uniemożliwia zakończenie procesu przejścia w stan macierzyństwa, powoduje strach przed reakcją rodziny i społeczności, a w konsekwencji ostracyzmem (na co nakłada się dodatkowo lęk przed ujawnieniem ciąży przedmałżeńskiej). Maria ma świadomość lęku, jaki musi budzić wśród spo łeczności wsi jej postępek, który tak w tradycji ludowej, jak nakazach religii jest kwalifikowany jako nieczysty, grzeszny. Przykładem wyjątkowego lęku towarzyszącego aborcji mogą być wspomniane wyżej wypowiedzi świadków w innych sprawach, które dowodzą szczególnej czujności (obawy otoczenia budzić może młoda kobieta w podróży, zdradzająca wyraźne symptomy jakiejś choroby, lecz pozostawiona sama sobie, niechętnie przyjmująca oferty pomocy, wreszcie obecność krwi).
Jednocześnie przerywaniu ciąży towarzyszyła, w tym przypadku charakterystyczna dla porządku makrospołecznego, nasilająca się kontrola fizyczna w postaci kary więzienia. Co ciekawe, oficjalna propaganda nie eksponowała tej problematyki, a procesy nie były wykorzystywane w kampaniach politycznych. W związku z tym kontrola ideowa – poprzez etykietowanie aborcji jako niebezpieczeństwa, epidemii grożącej wyludnieniem kraju, która miała rozprzestrzeniać się w Polsce w wyniku drugiej wojny światowej – jest obecna w tym czasie przede wszystkim w przekazie religijnym.
W połowie XX wieku w przypadku aborcji mamy więc do czynienia ze szczególną kumulacją procesów tabuizacyjnych. Paradoksalnie dodatkowo pogłębiał je brak publicznego napiętnowania aborcji jako zagrożenia. Sytuacja ulegnie zmianie jesienią 1955 roku, gdy dyskusja o aborcji zawita ponownie na łamy prasy i pojawi się w rozgłośniach radiowych, a nowelizacja ustawy z 1956 roku na wzór ZSRR dopuści przerywanie ciąży z przyczyn społecznych. Nadal jednak utrzymywać się będzie wysoka liczba aborcji nielegalnych, przeprowadzanych „poza systemem”. Odpowiedź na pytanie, czy świadczy to raczej o sile tabu, jak chcą jedni, czy może o zobojętnieniu moralnym, jak chcą inni, powinno stać się przedmiotem odrębnych badań.
Autorka badań: Barbara Klich-Kluczewska
Jagiellonian University
żródło: „Przypadek Marii spod Bochni. Próba analizy mikrohistorycznej procesu o aborcję z 1949 roku”
Rocznik Antropologii Historii, 2012, rok II, nr 1(2), ss. 195–209
PODOBAŁ CI SIĘ ARTYKUŁ?
PODAJ GO DALEJ, NIECH WIEDZA IDZIE W ŚWIAT!